
Niemal siedmiu na dziesięciu Polaków nie popiera nałożenia na media dodatkowego podatku. Patrząc na wiek respondentów, widać, że najwięcej oponentów jest w grupie mającej od 18 do 22 lat. Przedstawiona koncepcja nie podoba się głównie osobom, które żyją w miastach liczących 100-199 tys. i ponad 500 tys. mieszkańców. Zdaniem prawie 65% badanych, koncerny medialne dobrze zrobiły, że w proteście wyłączyły swoje programy i strony internetowe.
Jak wynika z ogólnopolskiego badania opinii społecznej UCE RESEARCH i SYNO Poland, 69,6% Polaków nie popiera inicjatywy nałożenia dodatkowego podatku na media. 20% ankietowanych jest przeciwnego zdania, a 10,4% nie ma opinii w tej kwestii.
– Moim zdaniem, kluczowy dla wyników był fakt, że protest dotarł właściwie do całego społeczeństwa. Ludzie zdali sobie sprawę z tego, że media mówią jednym głosem, choć na co dzień się różnią. I w pewnym stopniu zrozumieli, że sytuacja jest niezwykła. Gdyby była neutralna lub o małym znaczeniu, to prawdopodobnie nie doszłoby do takiego porozumienia – komentuje Tadeusz Kowalski, prof. UW z Wydziału Dziennikarstwa Informacji i Bibliologii.
Społeczeństwu nie podoba się nakładanie dodatkowych podatków na media, co podkreśla Krzysztof Zych, główny analityk UCE RESEARCH. Według eksperta, Polacy co do zasady nie są zbyt dobrze nastawieni do płacenia jakichkolwiek danin. Ponadto jakaś część z nich może się obawiać tego, że jeśli zostanie wdrożona taka inicjatywa, wówczas reklamodawcy zaczną płacić więcej za promocję swoich towarów i usług. A to już najprostsza droga do podwyżek.
– Zapewne duża część społeczeństwa nie analizuje tego, że to jest podatek, który kiedyś przełoży się na ceny towarów i usług. Ktoś mógłby powiedzieć, że to go nie obchodzi i niech bogate media płacą. Raczej ludzie uświadomili sobie, że pewne codzienne zwyczaje mogą ulec zakłóceniu na skutek proponowanego rozwiązania, zwłaszcza że współczesny człowiek jest dość aktywny medialnie – dodaje prof. Kowalski.
Badanie pokazuje, że najwięcej przeciwników jest w grupie 18-22 lata – 81,6%. Tu zwolennicy stanowią zaledwie 5,2%, a niezdecydowani – 13,2%. Uwzględniając miejsce zamieszkania, widać, że najwięcej oponentów tej inicjatywy jest w miastach liczących od 100 tys. do 199 tys. mieszkańców – 73,9%, a także w aglomeracjach mających powyżej 500 tys. ludności – 72,8%. Z kolei najliczniejsze grupy zwolenników nowej daniny mieszkają w miejscowościach, w których żyje od 50 tys. do 99 tys. i od 5 tys. do 19 tys. mieszkańców – odpowiednio 24,6% i 23%.
– Ludzie w większych miejscowościach szerzej patrzą na wszelkiego rodzaju zagrożenia i częściej je dostrzegają, a także mocniej obawiają się ich. Są też bardziej przyzwyczajeni do śledzenia bieżących wydarzeń politycznych niż osoby z mniejszych ośrodków. Dlatego też prezentują dużo bardziej stanowczą postawę w tego typu kwestiach, jak wolność słowa czy podatki – analizuje Krzysztof Zych.
Według 63,3% Polaków, media dobrze zrobiły, że w proteście wyłączyły swoje programy i strony internetowe. Z kolei 25,4% jest przeciwnego zdania, a 11,3% nie zajmuje stanowiska w tej sprawie. Jak podkreśla prof. Kowalski, osób, które nie poparły akcji, było mniej niż Polaków opowiadających się za obecnie rządzącą ekipą. W ostatnich sondażach, nie najlepszych dla niej, uzyskała wynik ok. 30%. Można więc przypuszczać, że część zwolenników obozu władzy opowiedziała się za akcją mediów.
– Wyniki badania także pokazują, że media dobrze wyczuły nastroje społeczne. Stanęły w obronie swoich interesów w sposób szybki oraz zdecydowany. Wyłączonych serwisów, braku programów telewizyjnych czy też audycji radiowych zwyczajnie nie dało się nie zauważyć. Polacy uznali to za zasadne działanie i adekwatne do zaistniałej sytuacji – podkreśla ekspert z UCE RESEARCH.
Podsumowując, prof. Kowalski zwraca uwagę na element zaskoczenia. Gdyby media zapowiedziały protest, to mógłby on się nie udać. Zdaniem eksperta, zorganizowanie akcji w krótkim czasie, z hasłem i ostrym listem protestacyjnym, nie było łatwe. Ale ludzie zostali postawieni wobec nowej sytuacji w sposób nieprzewidywalny. I to wpłynęło na sukces, w sensie odbioru społecznego. Jednak tego, jaki będzie skutek działania, jeszcze nie wiemy.
Źródło: MondayNews Polska Sp. z o.o.
Bardzo ładna gawęda.
Ale jak pokazują wyniki wyborów, takie sondaże i badania można sobie wsadzić w buty, żeby być wyższym.
Podziały w społeczeństwie nie przebiegają według tak prostych reguł i nie sprowadzają się do decyzji wyborczej - ona nie determinuje wcale stosunku do konkretnych zagadnień. Pokazała to sprawa zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych, czemu przeciwna była spora część elektoratu władzy odpowiedzialnej za to zaostrzenie. Elektorat obozu rządzącego jest mocno zróżnicowany wbrew obiegowym opiniom i oprócz tzw. "twardego elektoratu" motywowanego ideologicznie i zapewne podzielającego punkt widzenia władzy w niemal każdej sprawie, jest tam sporo wyborców traktujących swój wybór koniunkturalnie, nie angażujących się ideologicznie. Tacy ludzie zachowują własne zdanie mimo takiej czy innej decyzji przy urnie.
Reguły są proste - ludzie w sondażach i badaniach deklarują aspiracyjnie, kierując się trendami społecznymi, by w bezpośrednim kontakcie z ankieterem nie wyjść na tłuka, homofoba czy zacofanego zawistnika.
W sytuacji sprzyjającej zachowaniu anonimowości, są bliżsi prawdy o sobie i swoich przekonaniach.
Niestety, większość badań nie daje tego komfortu stąd takie a nie inne wyniki, i zaskoczenia.
To o czym piszesz jest znanym zjawiskiem i dotyczy w takim samym stopniu różnic w deklaracjach poparcia wyborczego jak i w sondażach dotyczących każdej innej kwestii. Nie zmienia to faktu, że decyzja wyborcza nie przesądza o zgodności opinii wyborców i wybranych w każdej konkretnej sprawie. Nie ma ani żadnego powodu aby tak było, ani żadnych danych sugerujących że tak jest. Przeciwnie - dane socjologiczne potwierdzają, że w wieli kwestiach istnieje wyraźny rozdźwięk między linią obozu rządzącego a dużą częścią jego elektoratu. Omawiana w tekście sprawa do nich należy, podobnie jak wiele kwestii związanych z obyczajowością czy seksualnością.
Nie zmienia.
Ale wskazuje, że deklaracje są często zwyczajnie PUSTE.
Masz na myśli to czy przekładają się na werdykt wyborczy? Niekoniecznie się przekładają, bo jeśli ludzie odczytują problem aborcji albo mediów jako mniej znaczący niż inne argumenty, to oczywiście że się to *wprost* nie przekłada. Ale to nie znaczy, że są to puste deklaracje. Nawet jeśli nie przeważają pojedynczo, swoją wagę zachowują i mogą przeważyć gdy zbierze się ich więcej, gdy wyborca stwierdza że katalog rozbieżności jest już zbyt obszerny. Wynik tego badania jest jak najbardziej wskazówką dla polityków.
Nie mogą się przekładać, skoro delikwent przy wyjściu, żeby nie wyjść na durnia podaje nazwę partii innej niż zakreślił na karcie.
Nie mogą mieć wartości, gdy ankietowany podaje przedział zarobków chcianych a nie rzeczywistych...
Nie mogą mieć wartości, gdy ankietowany jest przeciw podatkowi, ale jako zdeklarowany wyborca określonej partii, jest zdecydowanym przeciwnikiem wolności mediów.
Itepe, itede.
Ale sporo ludzi ma pracę a wielu innych ubaw.
Jednym słowem sondaże całkowicie rozmijają się z rzeczywistością? Fakty tego raczej nie potwierdzają. Zdarzają się większy czy mniejsze kiksy, ale w granicach na które można brać poprawkę. Na te wyniki też bierze się taką poprawkę - nikt nie karze rozumieć ich w ten sposób, że w kolejnych wyborach 70% głosujących wybierze opozycję.
Po co robi się sondaże, gdy do wyborów 3 lata?
Żeby zorientować się jak zmieniają się trendy? Jeśli kolejne sondaże obarczone są tym samym systemowym błędem, to ich zestawienie pozwala jednak odczytać kierunek zmian.
Za dużo pan się najadł teorii a za mało ma kontaktu z rzeczywistością.
Możesz być pewien że ci którzy tę rzeczywistość tworzą - politycy - na co dzień korzystają z sondaży. I to w skali znacznie szerszej niż życzyłby sobie tego ich elektorat.
I efekty tego widzimy.
Owszem - mówi się że najchętniej i najbardziej profesjonalnie korzysta z takich badań obóz rządzący.
Chcecie dostać 500+?
Chcemy.
Mamy zabrać bogatym, żeby Wam dać?
Macie zabrać.
Jeśli badania pokazują takie nastroje, to ich znajomość pomaga utrzymać poparcie. Ktoś kto tych nastrojów nie zna ma na to mniejsze szanse, co pokazuje praktyka na którą chcesz się powoływać.
Daj. Zabierz im, żeby nam dać to nie nastroje, to naturalne oczekiwanie wyborcy głupiego, otumanionego dodatkowo przekonaniem, że mu się należy a ktoś obcy, choć może mieszkający blisko, odpowiada za jego brak sukcesów w pracy, nauce, życiu.
Nie trzeba badać tego, co widać na twarzy takich nieuków i nieudaczników.
Jeśli mamy iść do przodu, czas odejść od sondaży a przejść do edukacji, żeby tłuczki wiedziały skąd państwo ma pieniądze i co musi zrobić jednym, by dać drugim.
Do edukacji nie przejdzie nikt kto nie ma władzy, a władzy nie zdobędzie zadowalając się takimi komunałami jakie tu prezentujesz. Polityk nie ma oceniać oczekiwań ludzi, tylko je poznać i umiejętnie wykorzystać po to by zdobyć władzę. Jeśli jest szlachetnego usposobienia, to mając władzę niech oddaje się szlachetnej działalności, edukuje i dźwiga moralnie. Jednak dopóki taki ktoś nie dowie się czy te pogardzane przez Ciebie potrzeby są na tyle marginalne że może je zignorować, nigdy władzy nie zdobędzie obiecując swoje edukowanie i dźwiganie. Durniów i amatorów w polityce którzy tego nie rozumieją obserwujemy na co dzień.
Żeby ludzi uczyć, trzeba ocenić ich stan edukacji.
Rzetelnie, bez taryfy ulgowej.
Sondowanie czego chcą wyborcy, kończy się durnymi obietnicami i spełnianiem postulatów, które nie leżą w interesie państwa i społeczeństwa, a tylko wąskiej grupy wyborców. Zwykle głupich, roszczeniowych, ale głośnych i gotowych zmieniać głos jeśli ktoś obieca więcej.
Nie dyskutujemy to o tym czy to słuszne, ale czy skuteczne - bo twierdziłeś że nieskuteczne. Tymczasem mechanizm który opisałeś pozwala w sposób skuteczny zdobyć i utrzymywać władzę. W jaki sposób miałoby to działać, gdyby badania nie pokazywały prawdziwych postaw i oczekiwań elektoratu?
Chyba tylko w przypadku, gdy władzę sprawuje się dla jej sprawowania.
Nie. Badanie opinii i preferencji wyborców jest skuteczne zawsze i pozwala władzę zdobyć oraz utrzymywać. W jakim celu - to już kwestia niezależna od badań.
Nie.
Sondaże są potrzebne tylko wtedy, gdy rządzi się dla rządzenia.
Jednym słowem uważasz że jeśli ktoś chce rządzić mając dobre intencje to nie musi się martwić tym czy ludzie te jego intencje akceptują - po prostu oddadzą mu władzę? Cóż - może dlatego nie dzierżysz żadnej władzy?