Jest kilka uzasadnień, którymi można tłumaczyć decyzję podpięcia pod jednym tytułem, refleksji związanych z lekturą dwóch odrębnych pozycji książkowych. Obie ukazały się w tym roku, nakładem wydawnictwa „Karakter”. Obie otrzymałem do recenzji i przeczytałem je równolegle, mniej więcej w tym samym czasie. Obie przeznaczyłem na nagrody w chochlikowym konkursie poligraficznym. Mam też nadzieję, że obie trafią do rąk designerów, projektantów czy też grafików, gdyż obie poruszają zagadnienia tym profesjom bliskie.
Wszystkie te argumenty są jednak drugorzędne. Prawdziwe wyjaśnienie powodu potraktowania obu książek tym samym skrobnięciem chochlikowej stalówki, zawarte jest w tytule felietonu. Zarówno Marcin Wicha, jak i Agata Szydłowska i Marian Misiak zapraszają nas w swoistą podróż sentymentalną do światów, które wprawdzie odchodząc pozostawiły po sobie zapaszek stęchlizny i pleśni, ale do których jednak wracamy, czasem z tęsknotą, czasem z resentymentem. Nie jest też wykluczone, że dinozaury tęsknią po prostu za „swoimi czasami”, a młode wilczki ulegają powracającej okresowo modzie na retro.
Same zaś światy – typografii i liternictwa z jednej strony oraz designu i wzornictwa z drugiej – też nie są od siebie zbyt odległe, momentami wręcz się przenikają i uzupełniają. Tak się dzieje na przykład w sytuacjach, kiedy zarówno u Wichy, jak i u Szydłowskiej natrafiamy na te same obszary związane z projektowaniem logotypów, znaków firmowych czy też z typografią polskiej szkoły plakatu.
Żadna z tych książek nie ma też (na szczęście) ambicji bycia poradnikiem dobrego projektowania ani podręcznikiem historii typografii. Kto spodziewa się znalezienia tam ad verbum tego typu wiedzy, będzie zawiedziony.
Jeśli natomiast szukacie chwili wytchnienia i gotowi jesteście poświęcić kilka wieczorów na wejście w świat innych niż obowiązujące dziś wartości, zapraszam do lektury. Dobre towarzystwo, merytoryczne bogactwo i prostota przekazu – to główne atrakcje tych dwóch sentymentalnych podróży.
Dziś…
Podróż sentymentalna 2
Marcin Wicha
Jak przestałem kochać design
Karakter, 2015
Moją rekomendację książki Marcina Wichy poprzedzę nieskromnie cytatem z własnego tekstu, który w chwili nostalgii i zadumy nad sensem Wszystkiego popełniłem parę lat temu. Myślę, że powód tego egocentrycznego zabiegu wypłynie sam z powodzi słów, którą Was następnie uraczę.
W grudniu każdego roku moja babcia z namaszczeniem zasiadała przy stole kuchennym. Wyciągała wielkie krawieckie nożyce, którymi „nie wolno było ciąć papieru bo się stępią”. Tego dnia babcia jednak robiła wyjątek. Ze świątecznego numeru gazety wycinała kalendarz na rok następny. Składał się z dwunastu słupków wypełnionych imionami wszystkich świętych pańskich. Babcia brała czerwoną kredkę i kolorowała święta zniesione przez komunistyczne władze. Potem za pomocą kleju marki „Klej biurowy” przytwierdzała kalendarz do wewnętrznej strony drzwi kuchennych. Był to terminarz i planer dla całej naszej rodziny i każdy mógł według niego zarządzać własnym życiem. W stołowym obok zegara wisiał obraz Leonarda da Vinci – Dama z łasiczką autorstwa stryjka Kazika. Namalowany kiepskimi farbami na preszpanie, był prezentem i dowodem jednocześnie, że pochodzimy z zacnej, artystycznej rodziny. Z biegiem lat obraz wyblakł i kolory zgasły. Któregoś dnia da Vinci zniknął, a w jego miejsce pojawił się „zdobyczny” kalendarz „Orbisu”, ze sloganem copywritera Wańkowicza „Lotem bliżej”. I tak to się zaczęło**.
To uczynił ze mną Marcin Wicha w trakcie dwóch wieczorów spędzonych na czytactwie jego książki i jednego spotkania autorskiego, w katowickiej kawiarni „KATO”. Zniewolił, uwiódł i przeniósł do czasów dla mnie ledwo minionych, w których sam autor wydaje się tkwić ciągle jedną nogą, związany estetyczną pępowiną z duchem swojego ojca, bo przecież „to świństwo lekceważyć czyjeś uczucia estetyczne tylko dlatego, że umarł”.
Książka Wichy „Jak przestałem kochać design” to zbiór krótkich, napisanych pełnym humoru stylem szkiców o świecie, widzianym, z jednej strony oczyma zawodowego grafika i designera, z drugiej zaś syna znanego architekta o wyrazistej, nie znoszącej sprzeciwu osobowości, wyznaczającego całej rodzinie kanony piękna, granicę kompromisu, poza którą zaczyna się szmira i tandeta, nie mająca wstępu do domu Wichów.
Długa kolejka ustawiła się w katowickiej „KATO” po autograf do Marcina Wichy, ale kto wytrwał ten ma. W niejednej kolejce za PRL-u się stało…
Ten duch ojca cenzora i celnika zarazem, zabiera nas w podróż sentymentalną po czasach PRL-u wywabiając z zakamarków pamięci szarobure patchworki socjalistycznej rzeczywistości, wystroje ulic, mieszkań i ciał ludu pracującego miast i wsi. Jest to obraz schizofreniczny.
Designerska popelina przeplatana tlącą się jeszcze wiarą w to, że wzornictwo ma ułatwiać życie użytkownikowi a nie sprzedawcy.
Artystyczne dziwadła tzw. polskiej szkoły plakatu wypierane nieuchronnie przez tęsknotę za wyśnionym Zachodem, gdzie wszystko jest „porządnie wydrukowane, kolorowe i błyszczy”.
Historia transformacji klocków Lego, od uwielbianych przez Wichę-ojca prostych, zawsze pasujących do siebie form, z których przy odrobinie wyobraźni można było zbudować cały wszechświat po „współczesne Lego, w których klockami są fragmenty opowieści, kawałki gier i filmów a postępująca normalizacja wyobraźni sprawia, iż wszystko pasuje do wszystkiego”.
Marcin WIcha i ludziki Lego
„Jak przestałem kochać design” pełna jest przykładów swoistego rozdwojenia jaźni w świecie wzornictwa, które będąc w coraz większym stopniu na usługach lobby marketingowego, coraz bardziej odkleja się od praktycznych potrzeb użytkownika tych przedmiotów. Słowo design zaczyna być synonimem czegoś wymyślnego, drogiego, snobistycznego i zupełnie w życiu nie przydatnego, a przestrzeń naszego życia wypełniają reklamowe potworki, pokrzykujące w naszą stronę fontem Typopolo.
W takim kontekście książka Wichy swą prowokacyjnie prymitywną obwolutą, chroniącą minimalistyczną, lecz gustowną okładkę, wyróżnia się designem spośród suto pokolorowanych propozycji księgarskich, co o ironio może jej przysporzyć popularności.
Zanim jednak prowadzeni za rączkę przez ojca i syna spojrzymy duchowym okiem na własne otoczenie, pokój, dom, ulicę czy miejsce pracy, zaopatrzmy się w designerskie różowe okulary. Wstrząs, którego możemy doznać zobaczywszy rzeczy takimi, jakimi widzą je Ci dwaj panowie W. może okazać się niebezpieczny dla naszego poczucia dobrostanu.
Warto jednak zaryzykować i książkę Marcina Wichy przeczytać, do czego Was gorąco zachęcam, gdyż podobnie jak autor: „nie tęsknię za socjalistycznym wzornictwem. Tęsknię za tęsknotą. Za znaczeniem, które przypisywałem kiedyś słowu design. Za wiarą w przedmioty.”
Z chochlikowym pozdrowieniem
Andrzej Gołąb