
1,6 zł mld rocznie. Tyle chce uszczknąć z reklamowego tortu Solidarna Polska, proponując objęcie mediów podatkiem od reklam. „Media są słabsze, więc nie będą stawiały dużego oporu” – mówi „Dziennikowi Gazecie Prawnej” rozmówca z ugrupowania Zbigniewa Ziobry.
Podatek ma być kolejnym pomysłem na spacyfikowanie mediów niezależnych od obozu rządzącego, stanowiąc alternatywę dla planów dekoncentracji, które miałyby według doniesień „Gazety Wyborczej” zakładać dwa możliwe scenariusze. W wersji łagodniejszej ograniczenia dotyczyłyby jedynie przyszłych zmian właścicielskich. Wersja bardziej radykalna dotknęłaby już działające podmioty, zmuszając je do pozbycia się części aktywów.
Pomysły te skrytykowała jednak zdecydowanie ambasador USA. - „Zmuszanie firm medialnych do sprzedaży akcji zmusi inwestorów do szukania innych rynków” – stwierdziła Georgette Mosbacher dając rządzącym jasny sygnał, że Stany Zjednoczone zdecydowane są bronić interesów amerykańskiego kapitału w TVN i RAS. Według rozmówcy DGP z Solidarnej Polski, dodatkowy problem miałoby stanowić niezastosowanie przez premiera Morawieckiego prawa weta wobec powiązania wypłat środków unijnych z przestrzeganiem praworządności. Nakładanie kagańca na media dałoby zdaniem polityka ziobrystów pretekst do wstrzymania Polsce unijnego finansowania.
Pomysł pojawia się w momencie, gdy rynek reklamowy i media liczą straty związane z pandemią koronawirusa. - „Ten podatek płaciłby każdy, kto sprzedaje reklamy: media braci Karnowskich tak samo jak TVN” - usprawiedliwia pomysł cytowana przez DGP osoba związana z kierownictwem Solidarnej Polski. Nie jest jednak tajemnicą, że obóz rządzący ma wystarczające środki aby bez trudu zrekompensować te dodatkowe koszty przychylnym sobie mediom, kierując do nich więcej zamówień na reklamę od spółek Skarbu Państwa, albo po prostu zwiększając gigantyczne dotacje dla mediów tzw. narodowych.
Nie jest znana dokładna konstrukcja planowanej daniny, miałaby ona prawdopodobnie przypominać tzw. podatek handlowy, którego wprowadzenie planowane jest od 2016 r. Trudno też przewidywać skutki jej ewentualnego wprowadzenia. Można się spodziewać, że z negocjacji związanych ze zmianami stawek reklamowych obronną ręką wyjdą największe, mainstreamowe media, w które planowano uderzyć. Ofiarami okazałyby się zapewne słabsze, lokalne i branżowe media, które już dziś funkcjonują na granicy opłacalności.
Paradoksalnie ten podatek może okazać się zbawienny.
Więksi pójdą w subskrypcje, by ograniczyć reklamy, więc część tych budżetów może trafić do mniejszych wydawców.
Gdyby więksi mogli to zrobić już dawno by to zrobili. Był moment że podjęcie tego typu próby było niemal obowiązkowe, wielu próbowało, niewielu się udało. Odbiorcy mają znacznie więcej alternatyw niż duży reklamodawca, dla którego nieobecność w dużej ogólnopolskiej stacji oznacza wymierne straty sprzedażowe. Z takim reklamodawcą znacznie łatwiej negocjować niż z setkami tysięcy pojedynczych odbiorców.
To nie jest kwestia mocy, ale czasu. Kiedyś trzeba to zrobić, bo że zrobić trzeba, to oczywiste.
Mądrzejsi już to zrobili.
Nie rozumiesz jak to działa. Gdyby jakimś cudem większa cześć medialnego rynku przeszła na model finansowania przez odbiorcę ograniczając reklamy, w ich miejsce pojawi się zaraz cała masa chętnych na przejęcie zwolnionych budżetów reklamowych, którzy docelowo przejmą część odbiorców. Zmian w takim organizmie jakim jest dziś układ mediów i świata reklamowego nie wprowadza się decyzją kilku wydawców, nawet największych.