
Po pierwszych siedmiu dniach tzw. narodowej kwarantanny ruch wokół nośników OOH zmniejszył się prawie o połowę. W kolejnych tygodniach coraz bardziej się obniżał, aż w końcu spadł do poziomu 60%. Jednak trzy tygodnie temu trend spadkowy zaczął się odwracać. Wówczas spadek wynosił ok. 40%. Obecnie to już niecałe 27%. Tak pokazują dane, które przez dwa miesiące zbierała firma Proxi.cloud, obserwując 140 tys. Polaków w 230 lokalizacjach. Branża podchodzi do wyników z dużym optymizmem, bo mogą być one pomocne w rozmowach z reklamodawcami. Ale zachowawczo zaznacza, że kluczowe będzie dopiero potwierdzenie dłuższego trendu wzrostowego.
Z analizy wynika, że po siedmiu dniach od wprowadzenia tzw. narodowej kwarantanny ruch wokół nośników OOH zmniejszył się o 47%. W drugim tygodniu spadek był już na poziomie 52%, a w trzecim, czwartym i piątym wyniósł odpowiednio 54%, 55% i 60%. W szóstym tygodniu zanotowano 40,4% na minusie, a następnie – 39,6%. Ostatnio nastąpiło wyraźne odbicie, a nowy wynik to 26,9%.
– Ruch wokół nośników wraca do normy, dzięki zniesieniu części ograniczeń w kolejnych etapach odmrażania gospodarki. Ludzie zaczęli swobodnie się przemieszczać w przestrzeni publicznej. Dla branży OOH oznacza to stopniowe powracanie do normalności. Ten proces zapewne potrwa od kilku do kilkunastu tygodni – mówi dr Krzysztof Łuczak, CEO firmy technologicznej Proxi.cloud.
Jak zauważa Lech Kaczoń, prezes Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej, wyniki zebrane w Polsce są podobne do danych z innych europejskich miast, np. z Wiednia czy Berlina. Przy znoszeniu kolejnych obostrzeń sytuacja wszędzie się poprawia. To jest wskazówka dla reklamodawców, by przyspieszyli powrót do normalnego poziomu. I jak dodaje, nie wszystkie kampanie należy przekładać na późniejszy czas. Może się przecież zdarzyć, że dla niektórych zabrakłoby pożądanych lokalizacji.
– Od końca kwietnia widzimy, że reklamodawcy aktywizują się. Planują kolejne kampanie na nośnikach OOH. Widać już optymizm rynkowy. Ruch samochodowy na drogach zwiększa swoją intensywność. Ludzie częściej wychodzą z domów. Znikają kolejne obostrzenia, więc w naturalny sposób powiększa się widownia outdooru – przekonuje Andrzej Grudziński, pełnomocnik zarządu Cityboard Media.
Dr Łuczak uważa, że w niedługim czasie branża powinna przestać zmagać się z obniżonym popytem ze strony reklamodawców. Z kolei zebrane wyniki mogą być dobrym argumentem w kolejnych negocjacjach. Dlatego widać ożywione zainteresowanie różnego rodzaju raportami oraz analizami ruchu, aby móc wskazywać oznaki stopniowego powrotu do normalności.
– Bieżące dane z pewnością mogą być pomocne w prowadzonych rozmowach. Ale kluczowe będą dopiero te wyniki, które jednoznacznie określą krzywą wzrostu. Sądzę, że pierwsze potwierdzenie znajdziemy już w tym miesiącu. Patrząc optymistycznie, do końca maja zwykły ruch na ulicach powinien wrócić do normalności. Już teraz wiele pojazdów porusza się po głównych arteriach. Ruszają także systemy rowerów miejskich – podkreśla prezes Kaczoń.
Z kolei w opinii Andrzeja Grudzińskiego, okres powakacyjny będzie bardziej zbliżony do normalności. Firmy, które były nieaktywne w kwietniu i maju, teraz planują kampanie na czerwiec, lipiec i sierpień. Jeśli odmrażanie gospodarki będzie kontynuowane, to we wrześniu branża powinna działać już pełną parą. Przewidywana w tym roku mniejsza aktywność turystyczna przełoży się na zwiększony ruch w dużych miastach. Ponadto Polacy znacznie częściej będą przemieszczali się samochodami osobowymi niż komunikacją miejską, co zwiększy percepcję jakościowych nośników.
Źródło: MondayNews Polska Sp. z o.o.
Nie zabiły ooh uchwały krajobrazowe, nie zabije pandemia.
Baneroza forever!
Z wyraźnie artykułowanym wsparciem obozu rządzącego baneroza i reklamoza, będące przejawami przemocy silniejszych, pozostaną zapewne obecne w przestrzeni publicznej - taki jest najwyraźniej interes silniejszych i wybranych.
Mnie baneroza nie przeszkadza.
Ale przeszkadza mi, wprowadzanie różnych regulacji bezmyślnie.
Chcemy czystości? Nie ma sprawy - kasujemy WSZYSTKIE nośniki, czyścimy miasto do zera i od nowa rozpisujemy konkursy na to gdzie można, co można i za ile.
Nie może być tak, że duża firma jest praktycznie nietknięta, a mała wspólnota z JEDNYM nośnikiem na ścianie budynku musi zdjąć reklamę, bo baneroza...
Ustawa jest tak skonstruowana, aby decyzje w tej sprawie podejmowane były na poziomie lokalnych samorządów, przy aktywnym udziale lokalnych wspólnot. Z założenia ma to utrudniać podejmowanie decyzji bezmyślnych lub takich, które preferują interesy sieciowych firm o ogólnopolskim zasięgu. Jeżeli tak się nie dzieje, to może znaczyć tyle, że miejscowe wspólnoty nie są wcale tak zainteresowane utrzymaniem tych nośników jak mogłoby się wydawać.
Może być też tak, że decyzje o tym, które nośniki utrzymać uwzględniają także interesy finansowe gmin. Jeżeli gmina w interesie i w uzgodnieniu z mieszkańcami decyduje się utrzymać sieciowe nośniki dużej firmy bo daje to gminie i mieszkańcom konkretne korzyści - to jest to prawo gminy i mieszkańców, choć z punktu widzenia lokalnych firm reklamowych może się to wydawać niesprawiedliwe.
Warto też pamiętać, że to nie wielkie sieciowe firmy i ich nośniki są największym problemem jeśli chodzi o zaśmiecanie środowiska wizualnego. Tych nośników nie jest dostatecznie dużo by były w stanie spowodować prawdziwe problemy tego typu, są one w dodatku w pewien sposób uporządkowane - choćby ze względów logistycznych. Problemem są mnożące się bez żadnej kontroli indywidualne realizacje i pojedyncze, często bardzo niefachowo wykonane od strony konstrukcyjnej i przeciwskuteczne od strony użytkowej nośniki. To głównie one powodują degradację otoczenia i architektury, zamieniając miejsca w których żyjemy w rodzaj slumsów.
Reguły muszą być jasne i proste. Tylko wtedy zmiana ma sens, bo ona sprawia wszyscy mają RÓWNE szanse.
Tymczasem teraz jedna firma MA nośniki, a inne, mniejsze nie mają, bo nie można się tam reklamować.
I nie ma znaczenia jaki interes ma gmina, miasto czy radny z Pcimia.
Jeśli chcą zarabiać, MUSZĄ WYGRAĆ przetarg na miejsca dopuszczone do reklamy.
Upraszczając.
Okres przejściowy powinien oznaczać WYGASZANIE wszystkich umów i uprawnień do "miejsc reklamowych" a pozostały czas powinien być spożytkowany na rozstrzygnięcia, kto je wydzierżawi po jego upływie.
To prawda, zasady powinny być równe, choć jest to praktycznie niemożliwe w sytuacji gdy istnieje jakiś stan obecny, w którym jedne firmy są lepiej dostosowane do nowych regulacji - i te na tym zyskają, inne zaś stracą bo np. ich nośniki nie pasują do nowych reguł. Nawet gdyby wyrównać zasady dostępu do powierzchni reklamowej unieważniając wszystkie umowy, to już sam fakt że ktoś dysponuje kompatybilnymi nośnikami, a ktoś inny musi w nie dopiero zainwestować, rodzi sytuację nierówności.
Być może samorządy honorując wybrane umowy z sieciami reklamowymi próbują zminimalizować koszty ewentualnych roszczeń odszkodowawczych ze strony tych, którzy swoje nośniki będą musieli zdemontować. To nie jest problem konfliktu między dużymi sieciami a małymi lokalnymi wspólnotami, bo na takich sytuacjach zyskują często jedne duże sieci kosztem innych dużych sieci reklamowych.
Właśnie po to jest okres przejściowy, żeby stan obecny wykorzystał posiadane przywileje, a potem na równi z pozostałymi, rywalizował w nowych przetargach o udział w rynku.
To byłoby zgodne z interesem uczestników rynku reklamowego, ale niekoniecznie z interesem finansowym gmin i ich samorządów.
W istocie, na zmianach stracą wszyscy. Jedni mniej, inni więcej, jeszcze inni wszystko.
Czemu gmina miałaby pozbawić firmę X możliwości zarabiania, nic przy tym nie tracąc?
Przecież to byłoby nieuczciwe...!
Nie da się przejść od stanu bezprawia, z którym mamy w tej chwili do czynienia, do regulacji prawnych oznaczających wprowadzenie jakichś ograniczeń, bez spowodowania związanych z tym strat. Każdy stara się je zminimalizować po swojej stronie. Dysproporcja w rozłożeniu tych strat odzwierciedla silniejszą pozycję samorządów, które decydują w końcu o udzielaniu dostępu do własnych zasobów.
Oczywiście, że się da.
Okres przejściowy w takim rozwiązaniu jest okresem na wygaszenie wszystkich umów, wyczyszczenie miast ze śmieci i zorganizowanie przetargów na wszystkie miejsca reklamowe.
I niech wygra lepszy, więcej płacący, korzystniejszy dla lokalnej społeczności... etc.
Taki scenariusz jest najsprawiedliwszy, ale z ograniczaniem strat nie ma nic wspólnego.
Ty postulujesz model, w którym rozdający karty, miasto, gmina, ma nic nie stracić.
To nieuczciwe.
Ja postuluję model, w którym tracą wszyscy, proporcjonalnie do dotychczas osiąganych zysków.
Mając na uwadze, że niektórzy stracą i nic nie zyskają po zmianach, to najlepsze rozwiązanie.
Nikt niczego nie postuluje - to nie są postulaty tylko analiza sytuacji tłumacząca dlaczego wygląda ona tak a nie inaczej, bez wnikania w racje stron.
Sytuacja wygląda tak, że jeden z uczestników rynku, wprowadza regulacje, dotyczące wyłącznie pozostałych uczestników.
To zwyczajnie nieuczciwe.
Dlatego trzeba zacząć od zera, dając wszystkim okres przejściowy.
To nie jest wolnorynkowa sytuacja - lokalne władze arbitralną decyzją udzielają dostępu do publicznych zasobów, pozostających w ich dyspozycji.
Unieważnienie wszelkich umów nie zrówna wcale sytuacji wszystkich pretendentów do tych zasobów, ponieważ kształt wprowadzanych regulacji zawsze będzie bardziej na rękę jednym, stanowiąc kłopot dla innych. Podobnie z wywozem śmieci - przyjmowane w tym względzie przez gminy regulacje powodują, że jedne firmy są już na starcie lepiej przygotowane do sprostania tym wymaganiom, inne gorzej, bo dysponują np. taką a nie inną flotą samochodową. To jest ten sam problem który pojawia się w wypadku przetargów - ich formuła nie chroni przed "ustawianiem przetargu pod firmę".
W istocie. Nie jest wolnorynkową sytuacja, gdy jeden podmiot nie tylko narzuca reguły pozostałym, ale też uzurpuje sobie prawo do przerzucenia na te podmioty wszystkich kosztów wprowadzanych zmian.
To zwyczajne oszustwo.
Dopóki decyzje samorządów służą ochronie interesów mieszkańców, a nie interesom wybranych firm startujących do reklamowego tortu, nie ma mowy o żadnym oszustwie. Każda decyzja władz stwarza jakieś nierówności po stronie tych firm - choćby wybór takiego a nie innego formatu nośnika. Chciałbyś wyzerować wszystko? Trzeba by zacząć od wykluczenia rozwiązań wygodniejszych dla jednych, a kosztowniejszych dla innych. W praktyce na przykład - wprowadzić niestosowane dotąd przez nikogo formaty nośników, albo zabronić stosowanych dziś technologii (bo jedni je już stosują i mają do tego narzędzia, a inni nie)...
Zapominasz że ten podmiot publiczny reprezentuje mieszkańców. Prywatnych ludzi którzy niekoniecznie zainteresowani się udziałem w grze rynkowej. Oczekiwanie, że zostaną wrzuceni do wolnorynkowej betoniary i będą się tam potulnie poddawali biznesowym procesom jest głupi, nieodpowiedzialny - i przede wszystkim niesprawiedliwy, bo to nie oni będą potem na tej ukręconej zaprawie zarabiali. Pamiętasz o nich, czy widzisz tylko poszkodowanych biznesmenów, którym utrudnia się dostęp do upieczonego nie przez nich tortu? Samorząd który poświęciłby interesy mieszkańców po to by udobruchać pretendentów do miejsca przy tym stole zostałby zapewne pogoniony przez ludzi w kolejnych wyborach - i słusznie.
Wyborcami w tych miejscach są ludzie, którzy dzięki uchwałom krajobrazowym mogą stracić pracę. Taki zadowolony wyborca na pewno wybierze ponownie do władz kogoś, kto go pozbawił pracy.
To niemal oczywiste.
Naprawdę? W jaki sposób stracą pracę?