Potrafimy już wstępnie oszacować ilość stron w naszej książce. Za nim jednak obliczenia te podamy do publicznej wiadomości, warto dokonać jeszcze jednej weryfikacji. Dla optymalizacji kosztów produkcji znaczenie ma bowiem zarówno konkretna liczba stron, jak i ich rozmieszczenie na poszczególnych arkuszach.
Na początek banalny acz czasem zapominany aksjomat: Ilość stron w każdej książce jest zawsze liczbą parzystą, a liczba kartek równa się połowie liczby stron. Jeśli pośród czytelników znajdują się osoby mające inne zdanie, uprzejmie proszę o opuszczenie przez nie sali […].
Tym, którzy pozostali proponuję krótkie zajęcia praktyczno-techniczne.
Głową do głowy albo na waleta
Przygotujmy sobie cztery kartki papieru formatu A3, A4, A5 i A6. Jako pierwszą bierzemy w obroty kartkę A3 i składamy ją cztery razy, na przemian wzdłuż i w poprzek. W efekcie otrzymujemy szesnastokartkową książeczkę. Podobne ćwiczenie wykonywaliśmy już w odcinku „Origami w Introligatorni" i wiemy, że czynność taka zwie się falcowaniem.
Teraz wykorzystując smukłość naszych palców numerujemy po kolei każdą ze stron książeczki. Numer wpisujemy zawsze w prawym dolnym rogu każdej strony. Jeśli będziemy mieli utrudniony dostęp do tego miejsca, nacinamy lekko bigi na 1/3 ich szerokości.
Po ponownym rozłożeniu składki ukazuje się naszym oczom układ stron na pełnoformatowym arkuszu papieru dwustronnie zadrukowanego.
Powtarzamy teraz tę samą czynność dla kartek formatu A4, A5 i A6 zginając je odpowiednio trzy-, dwu- i jednokrotnie. Mamy tym samym komplet typowych rodzajów składek, z jakich będzie złożona nasza książka.
Rozstawienie optymalne
Po krótkiej lekcji matematyki i czasochłonnych zajęciach praktyczno-technicznych czas na ćwiczenia z logiki. Analizując układ stron na naszych arkusikach zauważamy dwie rzeczy:
- Liczba stron w każdej składce jest parzysta i wynosi odpowiednio 32,16, 8 i 4 strony.
- Kolejne strony publikacji, w większości nie występują na arkuszu obok siebie, a ich orientacje nie są jednorodne
Z tego łatwo już wysuwamy kilka celnych wniosków:
- Jeżeli liczba stron w naszej książce jest nieparzysta, co najmniej jedna strona na końcu książki będzie pusta (wakat).
- Najbardziej optymalną ilością stron w książce formatu B5 jest liczba będąca wielokrotnością liczby 32. W praktyce równie często stosowana jest wielokrotność liczby szesnaście, a potem liczby osiem.
- Najmniej korzystnym, ciągle jednak możliwym wariantem jest zachowanie warunku podzielności ilości stron przez cztery, bez pozostawienia reszty.
- Dwustronicowa reszta pozostała po podziale książki na składki, możliwa wprawdzie do zrealizowania, niepomiernie zwiększa pracochłonność (a więc i cenę) obróbki introligatorskiej, obniża estetykę i trwałość produktu końcowego.
- Pozostawianie na końcu książki wakatów jest nieeleganckie, a zagospodarowanie ich tekstem w stylu "miejsce na notatki" jest delikatnie mówiąc nieporozumieniem. Jak świat światem, a książka książką, najlepszym miejscem na notatki są białe marginesy na poszczególnych stronach tekstu głównego.
Mając tę wiedzę, z pewnością nie przekażemy do kalkulacji książki mającej 321 stron. Nawet, jeśli redaktor nie wyperswaduje autorowi konieczności skrócenia jednego czy dwóch wątków, to dla wprawnego dtpowca "zgubienie" jednej strony na przestrzeni 322, to bułeczka z masłem roślinnym.
No, tośmy sobie pogadali.
Składki kolorowe
W wypadku Dzieł Zebranych Chochlika problem z prawidłowym rozstawieniem i ilością stron jest już omówiony wystarczająco. Wkład, jak bóg przykazał jest drukowany jednym (czarnym oczywiście) kolorem, na jednorodnym papierze (może jakiś ekologiczny offset z recyklingu – obojętny dla środowiska i przyjazny dla oczu).
Miejsce na dodatkowe kombinacje optymalizujące koszty pojawia się dopiero wtedy, gdy publikacja nie jest jednorodna kolorystycznie, a wkład składa się z części drukowanych na różnym papierze.
Najprostszym rozwiązaniem stosowanym nagminnie jest wydzielanie tzw. wkładki lub wkładek grupujących na jednej składce materiały kolorowe, drukowane na odmiennym od reszty papierze. Wkładki takie wmontowuje się pomiędzy jednokolorowe składki z tekstem głównym. Minusem tego rozwiązania jest dyskomfort w trakcie czytania książki, gdyż materiały ikonograficzne nie znajdują się bezpośrednio przy tekście, którego dotyczą. Z drugiej strony lepiej obejrzeć fotografie dobrej jakości, zgrupowane na kredzie gdzieś pod koniec książki, niż daremnie wypatrywać zabitych na kiepskim papierze półtonów w zdjęciu wmontowanym tuż obok tekstu.
Kiedy charakter książki wyklucza możliwość grupowania kolorowych materiałów w osobne składki, pozostaje nam roztropne żonglowanie ikonografią w granicach wyznaczonych zawartością merytoryczną. Wbrew pozorom tutaj ciągle mamy pole do manewru, a zrobione w ramach ćwiczenia makietki mogą nam się niezmiernie przysłużyć.
Sztuka kompromisu
Pamiętajmy, że nawet jedno wystąpienie na arkuszu drukarskim elementu pełnokolorowego o wielkości główki od szpilki powoduje, iż cały arkusz jest drukowany w pełnym kolorze i potrzebuje on czterech matryc i czterech przejazdów przez agregaty (o ile drukujemy w CMYK-u). To generuje oczywiście koszty i w ten sposób stawia nas często pomiędzy technologicznym młotem a ekonomicznym kowadłem. Nie wkładajmy tam jednak paluchów. Tych dziesięć interfejsów, to przecież bezcenne narzędzie naszej pracy.
Mój nauczyciel typografii niejaki Piotr Kasprowski, którego rubaszność i wielką wiedzę będę wspominał do deski grobowej, mawiał do mnie często: Panie Andrzeju, typografia podobnie jak życie, to sztuka kompromisu. Miałem wtedy dwadzieścia parę lat i o kompromisie w życiowych wyborach nie chciałem nawet słuchać, ale prawom typografii ulegałem potulnie.
Dziś sytuacja ma się zgoła odwrotnie. Kompromis życiowy to mój chleb powszedni, natomiast typografię oceniam z pozycji malkontenta i chochlikowego skryby. Łatwiej mi się więc wymądrzać.
Z chochlikowym pozdrowieniem
Andrzej Gołąb