Lektura kolejnych rozdziałów Elementarza* sprowadziła mnie na kolana i w tej pozycji pozostawiwszy, zawlekła skruszonego, przed kratki typograficznego konfesjonału. I tak nie jest najgorzej. Równie dobrze mogłem zamiast przed, trafić za kratki odnośnego alcatras, bowiem w świetle nauk Bringhursta, ogrom win moich wydaje się być niezmierzony.
Po drugiej stronie majaczy postać Józefa Knechta. Kto czytał „Grę szklanych paciorków” Hermana Hessego wie, że Knecht to wybitny specjalista od tajemnych relacji dźwięków z liczbami. Czyżby sam magister ludi miał mnie wysłuchać w kwestii przestępstw, jakie przez całe swoje typograficzne życie, popełniałem na żywym ciele zleconych mi do łamania tekstów? A te rzesze niewinnych owieczek, w moje ręce powierzonych, które heretyckimi przyzwoleniami wyprowadzałem dzień po dniu, na manowce?
- Mea culpa, mea maxima culpa.
Magister ludi, ocknął się, jakby ze snu przebudzony i szeptem pouczył:
- Typograf musi określić nie tylko rozmiar łamu - wysokość kolumny lub stronicy – lecz również podstawową jednostkę rytmiczną, którą jest interlinia.
- Z tego samego powodu, dla którego nie wolno dobrowolnie zmieniać tempa w muzyce, nie możesz w sposób przypadkowy, zmieniać interlinii w tekście.
- Nigdy nie wolno pozwalać programowi, by automatycznie i w dowolny sposób ściskał, rozciągał lub rozświetlał pismo w celu zmieszczenia zadanego tekstu. Problemy z justowaniem tekstu, powinno się rozwiązywać za pomocą twórczego projektu, a nie obarczać nimi czytelnika ani rzucać je maszynom na pożarcie niczym perły przed wieprze. *
Przed oczyma przebiegły mi niezliczone sytuacje, szczególnie w składzie gazet i czasopism, w których na porządku dziennym było wyrównywanie tekstu automatem, byle by mieścił się w określonym z góry pudełku. W efekcie zdarzało się, że sąsiadujące ze sobą artykuły miały ze dwa oczka różnicy w interlinii, mimo tej samej wielkości pisma i podobnej wagi merytorycznej. Równie skutecznym sposobem na upakowanie tekstu, było notoryczne zwężanie lub rozciąganie liter.
Co bardziej wyluzowani redaktorzy techniczni, wyczuwszy z czasem, jak wielkie możliwości tkwią w składzie komputerowym, zaniechali w ogóle dokładnego liczenia makiety, ograniczając się do rozpiski, co na której stronie ma się znaleźć. Niedokładności rosły, a komputerowy walec wyrównywał wszystko.
- Mea culpa, mea maxima culpa.
Na szczęście, znacznie lepiej wychodzi konfrontacja z kolejną porcją przykazań. Za wyjątkiem czwartego, pozostałe wydają się być oczywistością, stosunkowo prostą do przestrzegania, szczególnie przy użyciu współczesnych programów dtp, z InDesignem na czele:
- Zostawiaj co najmniej dwa znaki przed przeniesieniem i przenoś co najmniej trzy znaki.
- Unikaj sytuacji, w których końcówka przenoszonego wyrazu lub jakikolwiek wyraz złożony z mniej niż czterech liter stanowi końcowy wiersz akapitu.
- Stosuj przeniesienia w najwyżej trzech kolejnych wierszach.
- Przenoś nazwy własne tylko w ostateczności.
- Dokonuj przenoszenia zgodnie ze zwyczajami danego języka.
- Łącz spacjami nierozdzielającymi krótkie wyrażenia numeryczne i matematyczne.
- Unikaj rozpoczynania dwóch kolejnych wierszy od tego samego wyrazu.
- Nigdy nie zaczynaj stronicy od ostatniego wiersza poprzedniego akapitu.
- Wyrównaj kolumny na rozwarciu, przesuwając pojedyncze wiersze
- Unikaj przenoszenia wyrazów w miejscach, w których ciągłość tekstu jest zakłócona.
Bringhurst, pogroziwszy wprzódy palcem, na koniec puszcza w naszą stronę swoje chochlikowe oko i jakby mimochodem dodaje jedenastą zasadę:
Odrzucaj jednak te wszystkie zasady przenoszenia i łamania, jeśli nie spełniają wymagań tekstu.
Uff – jest światło w tym tunelu!!!
- Mea culpa, mea maxima culpa.
W tej atmosferze otwiera się przestrzeń umożliwiająca powrót do korzeni i poszperania w przeszłości, celem wydobycia przyczyn typograficznego analfabetyzmu i lekceważenia samej istoty liter, o które to przypadłości bezpardonowo oskarża nas Bringhurst, odsłaniając w trzecim rozdziale nieznane tajniki składania cyfr i ligatur.
Penetruję skrupulatnie przeszłość, począwszy od czasów przedszkolnych, poprzez wszystkie lata edukacji i w tym swoistym rachunku sumienia pojawiają się cyfry wyłącznie jednego rodzaju, bez względu na to czy zeszyt był w linie czy w kratkę.
Kiedy dobre czterdzieści lat temu trafiła w moje ręce pierwsza maszyna do pisania, owszem miała małe i duże litery, ale cyfry tylko jedne – wersalikowe. Wszystkie następne maszyny: reczne, elektryczne i elektroniczne, a także klawiatury komputerów, począwszy od pierwszego Atari po dzisiejszy pecet, błąd ten lub raczej niedokładność, powielają.
Na wszelki wypadek zaglądam przez ramię na klawiaturę komputera Bronka, ale nawet jego wypasiony mac nie wnosi do sprawy niczego nowego. Tymczasem Bringhurst nie pozostawia złudzeń. Cyfry, podobnie jak litery, mają dwie formy: minuskułę i majuskułę.
Typografowie nazywają te pierwsze cyframi tekstowymi, nautycznymi, minuskułowymi lub mediewalowymi i starają się używać ich wszędzie tam gdzie tekst złożony jest minuskułą lub kapitalikami. Druga forma nazywana jest cyframi wersalikowymi lub cyframi zwykłymi – mają one tę samą wysokość co majuskuła. […] Stosuj cyfry wersalikowe z wersalikami, a w pozostałych sytuacjach cyfry tekstowe.
Wydawca książki chcąc chyba do reszty pognębić skruszonego grzesznika, dodaje w tym miejscu informację o rozpowszechnianiu się trzeciej formy, cyfr kapitalikowych, podobnych w kształcie do wersalikowych, lecz posiadające wysokość kapitalików, do stosowanie wraz z tekstem składanym kapitalikami właśnie.
- Mea culpa, mea maxima culpa.
Kto jest bez winy, niech choć słowem rzuci, a reszcie (w tym sobie samemu) zalecam lekturę – warto.
Z chochlikowym pozdrowieniem
Andrzej Gołąb